Im prościej, tym smaczniej!
Taniec jest jej największą pasją, miłością, namiętnością. Całym jej życiem! Na parkiecie jest prawdziwą mistrzynią. Czy w kuchni również?... Anna Głogowska – tancerka, która współprowadzi show „Taniec z Gwiazdami" – zdradza nam swoje kulinarne tajemnice...
EB: Parę lat temu wyznałaś: „W kuchni najlepiej wychodzi mi... sprzątanie". Wciąż tak jest?
AG: Tak jest, i do końca życia tak już będzie! Sprzątam szybciutko, dokładnie i sprawnie, bo mam wypracowaną idealną metodykę. Do prac kulinarnych podchodzę jak pies do jeża. Wolę robić to, co kocham, czyli tańczyć – a zarobione na tym pieniądze oddać komuś, kto postawi przede mną miskę z sałatą. Zresztą, gdybym nawet chciała tę sałatę zrobić sama, to nie wyszłaby taka dobra. Wiem, co mówię - mój sos do sałaty to jeden wielki koszmar. Po co więc się męczyć?..
EB: Kokietujesz trochę. W czymś musisz być dobra!
AG: Mówię prawdę! (śmiech) No dobrze... Cieszę się, że Julce smakuje mój sos do makaronu. Jest prosty: składa się z pesto wymieszanego z majonezem i cukrem. Moja córka zajada się nim. A inne potrawy? Hmm... niech pomyślę.... Smażę podobno pyszne kotleciki, robię bardzo dobrą pomidorową, ogórkową i warzywną. Ale to są zwykłe pochlipajki! Moje gotowanie musi być szybkie i proste. Nie szukam nowych smaków, bazuję wyłącznie na tych, które już znam. Nie używam na przykład mleka kokosowego do zabielania potraw, tylko „po bożemu" - śmietany. Z kolei Gąs (Piotr Gąsowski – aktor, partner życiowy tancerki i ojciec Julki – przyp. red.) jest wirtuozem kulinarnym - jeśli więc jemy w domu coś wyjątkowego, to tylko dzięki jego pracy.
EB: Kuchnia jest więc laboratorium Piotra? Wymyśla nowe dania i smaki, eksperymentuje?
AG: Uwielbia to! A po każdym eksperymencie kuchnia nadaje się już tylko do remontu. (śmiech)
EB: I wtedy do akcji wkraczasz Ty - jednoosobowa ekipa sprzątająca?
AG: Otóż to! Natomiast ja gotuję tak czyściutko, że nikt nie musi po mnie sprzątać. Po prostu, nie potrafię pracować, jeśli na blacie mam coś rozrzucone, na podłodze rozsypane, kiedy tu mi się coś przelewa, a tam przypala itd. Muszę ogarnąć chaos – a on radzi w nim sobie znakomicie! Fakt, że gotuje fantastycznie, i jestem mu za to wdzięczna, ale za jaką straszną cenę! (śmiech)
EB: A czy nie jest to wystarczająca motywacja, żeby jednak nauczyć się czegoś w kuchni?
AG: Nie, nie, i jeszcze raz nie! Tego, po prostu, nie da się już zmienić. Już wolę sprzątać! (śmiech)
EB: W takim razie zdradź, proszę, w czym Twój partner bryluje?
AG: Robi wspaniałą zupę tajską. I krewetki. Wspaniale smaży filet mignon, zresztą inne steki też. A jego strogonow z polędwicy wołowej jest po prostu boski! Do jego popisowych dań należy też curry. W ogóle tajskie jedzenie świetnie mu wychodzi - jest ostre, ale pyszne. Uwielbiam, gdy robi coś z kolendrą – mimo że sama nie kupiłabym jej nigdy w życiu. Jego zakupy mocno różnią się od moich, bo on chętnie sięga po różne egzotyczne przyprawy i zioła, ja tylko po te sprawdzone, klasyczne. Jakie on robi sosy do makaronów!!! Najlepsze aglio olio, jakie jadłam w życiu, to właśnie jego. W żadnej restauracji nie smakowało mi bardziej! Aczkolwiek muszę przyznać, że nie znoszę jego jajecznicy. Bo wolę taką, która smakuje jajkami, a on wrzuca do nich to, co ma pod ręką. I ten jego miks jest... nie do strawienia. Ja w ogóle lubię proste dania, z trzech, góra czterech składników, bo wtedy rozróżniam każdy smak. Nie przekonują mnie więc kompletnie jajka z pomidorami, groszkiem, szynką, papryką, dziwnymi przyprawami, pesto, kaparami i niewiadomo czym tam jeszcze. Po co psuć to, co jest dobre?..
EB: Ale chyba zrobienie jajecznicy nie przerasta Cię kulinarnie?
AG: Oooo, był czas, że robiłam taką suchą i paskudną... (śmiech), aż w końcu uwierzyłam Gąsowi, że „trzeba zrobić tak a nie inaczej", czyli smażyć krócej, na dużo mniejszym ogniu i dodawać nieco więcej tłuszczyku. Tak, w końcu nauczyłam się ją robić - ale zajęło mi to troszkę czasu.
EB: A Julka czasem z Wami gotuje?
AG: Nie. Ona jest jeszcze za malutka, za niziutka... Czasem lepi pierożki ze Stefcią – czyli jedną z jej opiekunek – cieszy się też, gdy może wymieszać ciasto na naleśniczki, czy dokładać jakieś składniki do miski itd., ale robi to wyłącznie w formie zabawy. No, ale muszę przyznać, że ja też, gdy byłam dzieckiem, nie miałam żadnych ciągot do gotowania. I bardzo imponowała mi moja koleżanka Patrycja, która w wieku 14 lat gotowała rosół. Sama!!! Nie wiedziałabym, jak się do tego zabrać - jakie zakupy musiałabym zrobić, jak później gotować te składniki, jakich przypraw użyć i kiedy?.. Brakowało mi podstawowej wiedzy. Tylko gaz umiałabym włączyć. Chyba. (śmiech) I, póki co, widzę, że Julka też nie ma wcale potrzeby zdobywania tej wiedzy.
EB: To zajęcie rozwija dzieci, nie tylko manualnie. Uczą się też cierpliwości, dokładności...
AG: No tak, ale cierpliwości można się uczyć na wiele sposobów, np. nawlekając koraliki i robiąc z nich naszyjniki lub kolorując bardzo pracowicie obrazek. Ja bym tego gotowania tak bardzo nie przeceniała. Po prostu, każdy z nas jest inny. Mnie np. do szału doprowadziło nawlekanie koralików - a Julka to robi chętnie i ze spokojem. Może jest jeszcze za malutka, aby pomagać w kuchni? Poza tym, cały czas krzyczymy: „Oj, nóż! Oj, nóż! Uważaj!", „Gorące! Zostaw, bo się oparzysz!", więc mówi: „Dobra, dobra" i wychodzi. Ale może kiedyś polubi kucharzenie?
EB: Ale za to nieustannie, dzięki mamie i tacie, poznaje nowe smaki, prawda?
AG: Ooo, tak! Uwielbiamy odkrywać nowe smaki, nie zamykamy się na jednej konkretnej kuchni. Często podróżujemy po świecie, a wtedy nowe dania poznaje się w sposób naturalny. Ale też staramy się to robić na co dzień. Zdarza się, że w przerwie od pracy, umawiamy w restauracji, zjadamy obiad, pogadamy „chwilę" i wracamy do swoich zajęć. Najchętniej sięgamy po dania włoskie. Ale przepadamy też za kuchnią tajską i wietnamską. No i japońska, choć jest „megaexclusive". I Julka wszędzie z nami chodzi. Nawet na sushi! Zresztą kocha sashimi.
EB: A Ty masz jakąś potrawę, za którą dałabyś się „pokroić"?
AG: Takich potraw jest strasznie dużo! Czasem budzę się i myślę: „Ravioli! Tylko ravioli!". Albo coś innego włoskiego. Tak, mam takie zachciewajki, i z przyjemnością je realizuję. Gdy mam ochotę na gołąbki czy pierogi, zamawiam je u mojej Stefci. Ale ona nie zrobi mi już aglio olio peperoncino ani dobrej sałaty - najwyżej może mi zrobić mizerię. Jeżeli więc mam ochotę na sałatę, zjadam ją „na mieście". Z kolei wszelakie pasty - jak już wcześniej wspomniałam – są specjalnością Piotra. Mojej mamy nie poproszę o przyrządzenie czegoś z włoskiej kuchni, bo nie zna się na niej, ale o kotlety z piersi kurczaka - w jej wykonaniu są najlepsze na świecie! - albo o pyszną młodą kapustkę. Wydaje mi się, że bardzo ważne jest umieć poprosić o pomoc odpowiednich ludzi. Docenić ich wysiłek i odpowiednio im za niego podziękować. Tak robię. Niezależnie od tego, czy tą osoba jest moja mama, partner, gosposia czy kucharz z baru sushi.
I tak powinno być! Bardzo dziękuję za rozmowę!
Ewa Anna Baryłkiewicz