Kulinarne Rozmowy Z Gwiazdami | Porady Max Kuchnie
Kulinarne Rozmowy Z Gwiazdami | Porady Max Kuchnie
NOWY KATALOG 2024 PobierzPobierz
NOWY KATALOG 2024 PobierzPobierz
Strona główna Porady Wywiady Kulinarne rozmowy gwiazd W święta kalorii nie liczę!

Kulinarne rozmowy gwiazd


W święta kalorii nie liczę!

Żyje intensywnie, na walizkach, bo pochłaniają ją liczne obowiązki zawodowe. I dlatego w tych kulinarnych na co dzień wyręcza ją mąż - aktor Wojciech Majchrzak. Olga Borys opowiada nam jak spędzała świąteczny czas pełen polskiej tradycji.

EB: Jak spędzała Pani święta Wielkiej Nocy?
OB:W gronie rodziny, oczywiście! Zwykle jest tak, że razem z mężem i córką „podrzucamy się"- jak kukułki jajka - do moich rodziców, rodziny Wojtka, albo do mojej babci i dziadka. W tym roku spędzaliśmy Wielkanoc u dziadków. Mieszkają w przepięknym miejscu, na Pogórzu Sudeckim, w urokliwej wsi, do której zawsze z radością jeździmy. Uwielbiamy biesiadować na świeżym powietrzu, a gdy pogoda nie do końca sprzyja, to popijamy kawę na podwórku, przyglądając się ścianie lasu na horyzoncie. Bo to piękny widok, zwłaszcza w tym okresie – zieleń jest soczysta i głęboka, poprzetykana białymi punktami, kwitnących dzikich czereśni. Spacery po polnych drogach to nasza kolejna tradycja, wsłuchiwanie się we wrzaski skowronków „zawieszonych" nad polami. No, po prostu magia. Kocham to miejsce, tam „ładuję baterię" na długi czas. Ta celebracja związana jest nie tylko z rodzinnymi spotkaniami przy stole, ale też z duchowością. Święta to Zmartwychwstanie Pańskie, więc gościliśmy też w kościele, by wziąć udział we mszy świętej. To daje pełnię świętowania.

EB: I potem można już delektować się jedzeniem. Jakie frykasy znalazły się na Waszym stole?
OB: Żur z białą kiełbasą. Oczywiście ten prawdziwy, bo moja babcia i mama same robią zakwas, a kiełbasa jest naprawdę swojska (czasem nawet robiona przez dziadka), nie taka z „papieru toaletowego", którą sprzedają w supermarketach. Dziadek trze chrzan, świeżo wyrwany z ogrodu, i wtedy cały dom płacze, bynajmniej nie z żalu. (śmiech) Ten starty chrzan łączy potem z jajkiem na twardo i odrobiną śmietany. Jakie to jest genialne! A jeszcze samodzielnie zrobiona ćwikła z chrzanem – właśnie jako dodatek do jajek na twardo i białej kiełbasy – pyszota! Rzadko jem wieprzowinę, ale biała kiełbasa na święta MUSI być. No i szynka – ta bez konserwantów. Jaja też są wiejskie - nie sklepowe. Kury biegają wolno, jedzą to, co wydłubią z ziemi, a to skubną jakiegoś robala, a to źdźbło zielonej trawy. Eko-bio.

EB: Z pewnością nie zabrakło też świątecznych wypieków?
OB: Teraz już w naszej rodzinie mało piecze się ciast, bo też mało jada się słodyczy, ale na święta babcia zawsze zrobi nam jakiś domowy sernik, piernik czy mazurek. Moja siostra albo mama robią tzw. pischingera, czyli mazurek na szybko – wafel przełożony karmelowym kremem. Jeśli chcemy przegryźć coś słodkiego do kawy jest idealny i naprawdę smaczny. Co jeszcze pieczonego pojawia się na stole? Na pewno... dziczyzna! W sumie często ją jadamy, bo mój tata poluje. Babcia z dziadkiem przygotowują świetny gulasz z sarny i pieczonego dzika.


EB: Czyli jest to tradycja - w najlepszym tego słowa wydaniu. I chyba nie tylko „od święta"?
OB: Nie, absolutnie! U nas zawsze tak się jadało! Kiedy byłam mała, moja mama jeździła na wieś, żeby przywieźć różne ekologiczne produkty: marchew, ziemniaki, wiejskie mleko, jajka, sery itd. Złościłam się wtedy na nią strasznie: „Dlaczego nie pójdzie do jakiegoś pięknego sklepu i tam nie zrobi porządnych zakupów, tylko wszystko zawsze taszczy ze wsi? Po co zadaje sobie trud, żeby jechać tam z Wrocławia, skoro pod nosem ma wszystko lepsze i ładniejsze?!". Uważałam, że przesadza z tymi swoimi nawykami. A dla niej ekologiczne zakupy były czymś absolutnie naturalnym. Teraz widzę, że to, co robiła było i mądre, i chwalebne. Od dziecka miałam w domu produkty eko-bio. Moi dziadkowie mają wiejski, ekologiczny ogród, w którym jako dziecko uwielbiałam buszować. Teraz robi to moja córka. Jak wejdzie w grządki z poziomkami, dłuuuugo jej nie wyciągniesz. (śmiech)

EB: Bo takie smakują najlepiej!
OB: Ale jak! Nic się z nimi nie równa! (śmiech) Moja Mira gości również często pod drzewem i zajada mirabelki, które z niego spadły. Ja też tak zawsze robiłam! I też szłam na pole, w ręku trzymałam jakiś garnuszek i wrzucałam do niego wszystko, co tylko znalazłam - a to groch, a to porzeczki, a to rzodkiewki, co było. A jedzenie czereśni z drzewa to moja wielka miłość do dzisiaj! Ściągam buty na obcasie, wkładam tenisówki, wchodzę na drzewo i wcinam czereśnie. To jest to, co lubię najbardziej. No i świeże orzechy włoskie. Pamiętam, że rozbijałam je kamieniami, a potem obierałam z tych zielonych skórek i w efekcie przez dwa miesiące nie mogłam domyć rąk. (śmiech)

EB: Wróćmy do świąt. Były smaczne i... kaloryczne. Nie „odchudza" Pani dań?
OB: Łosoś na parze, kasza z warzywami i wszystkie dietetyczne dania – proszę bardzo, przez cały rok. Ale nie w święta! Nie dajmy się zwariować – taka ilość kalorii raz na „ruski rok" nikomu przecież nie zaszkodzi. Zwłaszcza gdy na co dzień jesteśmy aktywni. Mój dziadek - lat 88 lat, typ żywotny, z nerwowością Louis'a de Funès - całe życie dużo jadł, a jest szczupły. Ale jest w ciągłym ruchu! Jest emerytowanym nauczycielem, co nie znaczy, że siedzi i nic nie robi! Przeciwnie - zawsze ma coś do roboty - tu musi coś zanieść, stamtąd przynieść, tu coś naprawić, tam coś zamontować, tu przybić gwoźdź, stąd go wyrwać itd. I kiedy tak patrzę na niego, myślę, że te wszystkie zajęcia, które nas angażują, dają nam siłę i długowieczność. Nie ma więc sensu liczyć w święta kalorii – lepiej dobrze zjeść i... wybrać się z rodziną na spacer.

EB: A jaki jest Pani kulinarny wkład w te święta? Jakoś nie wierzę, że nic Pani nie szykuje...
OB: Naprawdę nic! No dobrze... jest taka potrawa, którą uwielbiam, i w sumie często przywożę na święta Wielkiej Nocy - schab po warszawsku. To jest pieczony schab, pokrojony w cieniutkie plastry, przełożony z pastą chrzanowo-jajeczną i zalany galaretą. Gdy przeprowadziłam się do Warszawy i spróbowałam gdzieś tej potrawy, z miejsca się w niej zakochałam. I teraz lubię ją zjeść w czasie świąt. Ale... nie robię jej, bo nie umiem. (śmiech) Po prostu, zamawiam, pakuję i przywożę. I to jest cały mój wkład w święta. (śmiech) No, ale czy jestem w stanie dorównać kulinarnie babci i mamie? Nigdy w życiu!!! Dlatego zdaję się na ich smak. Niech one brylują!

EB: Słuszne podejście! Dziękuję za rozmowę.
Ewa Anna Baryłkiewicz

Komentarze


Brak dodanych komentarzy, bądź pierwszy i dodaj komentarz.

Zobacz również


Wszystkiego po trochu, poproszę


Szczupła, filigranowa - kto by uwierzył, że potrafi zjeść więcej niż niejeden...

Miłość to najlepsza przyprawa


Jest odważna, ambitna, pełna werwy i zapału – nie tylko na planszy szermierczej!...

W kuchni rządzi mój mężczyzna


Lubi mieszać w garnkach – ale tylko jako aktorka. - Kuchenne czynności wprowadzają...